W nocy chyba nikt z nas nie spał zbyt dobrze. Było niesamowicie jasno. Bardzo intensywne światło księżyca odbijające się od śniegu nie dawało nam spać. A może to kwestia wysokości?
Wstajemy wczesnym rankiem. Jemy śniadanie, przenosimynasze worydo Winterraumu (dziś zaczyna się sezon zimowy, Studlhutte zamknięte), przepakowujemy sprzęt i tuż przed 8.00 wyruszamy w drogę. Po ok. godzinie docieramy pod lodowiec Kodnitzkees, gdzie zakładamy raki, kaski, wiążemy się w zespoły, czekany w rękę i ruszamy. Idziemy na dwa zespoły. Pierwsza rusza dwójka - Marek i Edyta. Ja z Agą i Piterem ruszamy zaraz za nimi.
Przez lodowiec przechodzimy dość szybko, po drodze przeskakując przez dwie niewielkie, odkryte szczeliny. Wkrótce docieramy pod skalną ścianę, gdzie po błyskawicznym przekroczeniu małego pomostu śnieżnego dopinamy się lonżami do zamocowanej na stałe stalowej poręczówki. Raki na nogach oraz częste przepinki nieco zwalniają tempo naszej trójki. W końcu docieramy do punktu, w którym czeka na nas poprzedni zespół. Razem tuż przed 11.00 docieramy do schronu Erzherzog Johann Hutte na wysokości 3454mnpm, gdzie zmieniamy ciuchy i zostawiamy wszystko to, co zbędne na dalszą część wspinaczki. Ostatnie fotki, łyk ciepłej herbaty i idziemy dalej.
Ok. godziny 13.00 wchodzimy na Kleinglockner 3770mnpm. Droga o trudności może dwójkowej, jednak mały tłum wspinaczy na drodze jest pewną niedogodnością spowalniającą wejście. Na przełączce między Klein a Grossglocknerem mijamy się z ekipą Czechów. Jest bardzo wąsko, nie ma miejsca na przejście obok siebie dwóch osób. Edyta i Marek pognali daleko na przód, zapewne weszli już na szczyt... My dalej idziemy. Piter wszedł nieco wyżej, wołałam do Agi by nie wchodziła na razie za mną. Nie usłyszała jednak i po chwili, obie znalazłyśmy się w najbardziej niedogodnym miejscu. Żeby przepuścić schodzącą ekipę musiałam dopiąć się lonżą do stalowego pręta, zamontowanego jako stała asekuracja, i dosłownie zawisnąć nad wielometrową przepaścią. Po chwili jednak już mogłam kontynuować wspinaczkę i dokładnie o 14.51 całą ekipą stanęliśmy na szczycie.
Wielki Dzwonnik zdobyty!
Euforia jednak nie trwa zbyt długo. Już późno. Wejście zajęło nam więcej czasu niż przypuszczaliśmy, a może wyszliśmy za późno? Nieważne. Długa droga przed nami, więc trzeba ruszać, oczywiście nie zapominając o pamiątkowym zdjęciu z samego szczytu Grossglocknera.
Do Johann Hutte docieramy dość szybko, jednak słońce jest już dość nisko. Marek i Edyta zeszli pierwsi i nie czekając ruszyli dalej. Na lodowcu łapie nas zachód słońca. Przepiękny, ale i niebezpieczny. Jest coraz ciemniej, do Studla docieramy o świetle czołówek...
Wieczór w Winterraumie. Nie jesteśmy już sami. Obok nas przy stole zasiada ekipa austriaków. Pomimo wysiłku nie chce się spać. Herbatą na wodzie z lodowca świętujemy zdobycie szczytu!